Koncert Paula Wintera czyli misterium rytmów ziemi
Winter
solstice - przesilenie najkrótszego dnia w roku
z najdłuższą nocą.
Dostojny nastrój największej katedry w Nowym Jorku - St.
John the Divine w górnej części Manhattanu. Przyjemnie popatrzeć
na szlachetne twarze ludzi wokół.
Powoli zapada ciemność, z której wydobywają się donośne,
tajemnicze dźwięki saksofonu Paula Wintera. Akustyka tej
katedry jest wyśmienita. Wszyscy obracają głowy, żeby zobaczyć
muzyka stojącego na chórze w smudze światła z tyłu katedry.
Nawiązuje się dialog muzyczny i na przemian słychać dochodzący
z tyłu kościoła dźwięk saksofonu z wiolonczelą z frontu świątyni
- jakby dialog dwóch rzeczywistości. Długie, donośne frazy
w tonie kontemplacji. Czasem słychać jakby przeraźliwy lament,
czasem zaraźliwą radość - rytmy ziemi. Potężny, momentami
przeraźliwy dźwięk organów. W przedniej części katedry na
specjalnie na ten wieczór zbudowanej scenie powoli wyłaniają
się inne postaci muzyków
Drugi utwór Singing from the Mountains) wykonuje
artysta z Armenii - Arto Tunchoyaciyan, który gra na instrumentach
perkusyjnych i śpiewa. Jest to występ jedyny w swoim rodzaju,
pełen tajemniczej atmosfery. Po nim następuje fantastyczny
duet wiolonczeli (Eugene Friesen) z pianinem (Paul Sullivan)
- muzyka płynąca z głębi serca.
Valerie Dee Naranjo - egzotyczna pieśniarka z Ghany, kompozytorka,
wokalistka, grająca także na instrumentach perkusyjnych -
tak szybko zginęła w toniach ciemności jak się wcześniej
pojawiła po odśpiewaniu swej tajemniczej pieśni. Następnie
taniec dwóch kolorowych ptaków z fletem. Potem występ The
Forces of Nature Dance Theatre Company - fantastyczny zespół
taneczny Murzynek i buchający życiem pokaz niesamowitej sensualności
w katedrze! Tuż pod Boga okiem tętni wszystkimi rytmami ziemi
cudowna gracja czarnoskórych tancerek.
I znów zmiana nastroju, solowy dźwięk wiolonczeli wprawia
słuchacza w głęboką zadumę, niby sonata Beethovena. W ciemnościach,
niezauważalnie pojawia się na scenie ogromna choinka obwieszona
dzwonami, przeróżnymi blaszkami i innymi instrumentami perkusyjnymi.
Na tle brzmienia chrząszczy i delikatnego akompaniamentu
klawiszy odzywa się saksofon. Muzyka wypełnia całą katedrę
i przestrzeń poza nią - płynie wprost do Boga.
Słychać wiatr, szczekanie psów, nastrój grozy, noc, burza,
wzmaga się natężenie grzmotów, jakieś głosy, potem szepty,
cisza. Nagle odzywają się naokoło całej katedry dzwonki,
następnie przeraźliwie głośne organy - nastrój końca świata.
Z totalnej ciemości wyłania się nieśmiało w świetle pierwsza
nawa kościoła, dostrzegam sylwetkę Paula Wintera na tle ołtarza
z charakterystycznym kształtem saksofonu, którego dźwięk
ostro przecina przestrzeń sakralną kościoła.
Ołtarz tonie w czerwieni, kolejne filary po obu stronach
zostają stopniowo oświetlone ostrym światłem reflektorów
- tą samą czerwienią - potęgując wrażenie atmosfery niezwykłości
niezwykłości Ziemi i naszego na niej życia. I znów organy
i powoli podnoszący się tuż nad ołtarzem ogromny gong (Sun
gong) razem z uderzającym w niego Scottem Sloanem. Przeraźliwy
dźwięk organów rurowych plus organy elektroniczne, przechodzą
ciarki już któryś raz z kolei. Wszyscy obracają się wokół
siebie, żeby obserwować niepowtarzalny spektakl. Czerwień
zalewa całą katedrę, każdy filar tajemniczo podświetlony
od dołu. Atmesferę grozy przerywa saksofonista pogodnym utworem,
na tle którego wolno pojawia się ogromna kula ziemska, która
triumfalnie przejeżdża przez główną nawę i następnie zostaje
uniesiona wolniutko do góry, tuż pod sklepienie katedry przy
akompaniamencie muzyki Paula Wintera.
Ludzie najwyraźniej zatopieni w muzyce, w tym świeckim nabożeństwie.
Przede mną chłopak całuje dziewczynę.
To był 22 koncert Paula Wintera z cyklu - Winter Solstice.
Trzy dni później, we wtorek, 18 grudnia stała się tragedia.
W nocy w sklepiku katedry wybuchł pożar, który dokonał pewnych
zniszczeń. Jedynie dzięki szybkiej akcji straży pożarnej,
która była na miejscu już po 4 minutach, udało się powstrzymać
ślepy żywioł.
Bogdan Grodzki
|