|
Monogamia czy poligamia?
Monogamia czy poligamia? Oto jest pytanie... Czy bezsensowne?
Oficjalnie każdy głośno i z oburzeniem wzruszy ramionami
na samo hasło poligamia. Społecznie, a także dla wielu ze
względów religijnych, jedynie akceptowana jest oczywiście
(i całe szczęście) monogamia. Aż strach pomyśleć co by było
gdyby było inaczej - równałoby się to wielkiemu chaosowi.
Jest gdzieś zapisana w genach człowieka jakaś dążność, pragnienie
do bezpiecznej przystani w związku z drugą osobą, której
się ufa i której się jest wiernym. Takie spełnienie daje
człowiekowi poczucie namiastki szczęśliwości. Wszędzie na
kuli ziemskiej, może z kilkoma wyjątkami, jest ta reguła
uznawana i praktycznie stosowana w życiu.
W cieniu świadomości gdzieś istnieje jednak także ta druga
strona psychiki człowieka, mniej jasna i jawnie sprzeczna
z tą oficjalnie głoszoną i wyznawaną. Zapewne potencjalnie
taka dwubiegunowość występuje w każdym z nas - homo sapiens,
choć z pewnością nie koniecznie musi się uaktywniać i brać
górę nad naszym działaniem w takim samym stopniu. Z obserwacji,
jak też z literatury-choćby "Miarka za miarkę" Szekspira-wynika,
że ci spośród nas, którzy najbardziej temu zaprzeczają, są
najsrożsi w ocenach innych, niejednokrotnie są żywym i skrajnym
tego przykładem.
John F. Kennedy-prezydent-legenda, postać niejednokrotnie
przytaczana jako wzór do naśladowania. Miał żonę adorowaną
w całym cywilizowanym świecie. Z jego ust wyszło zdanie,
że w podróżach dyplomatycznych jako prezydent Stanów Zjednoczonych
to właśnie on czuł się, że jedynie towarzyszy w odbieraniu
honorów jakie spływają na jego żonę - Jackie a nie odwrotnie.
A jednak-zdradzał ją przez wiele lat, nawet wtedy gdy ona
już o tym wiedziała ...
Jakżeż często można zauważyć, czasem zupełnie niewinne iskry
w oczach u każdego z nas gdy nasz wzrok spotka na swej drodze
akceptujące zaciekawienie tej innej, nieznanej, atrakcyjnej
osoby. Któż tego nie przyżył na własnej skórze? Nawet wtedy
gdy mamy już partnera(kę) na całe życie. Tego nie można ot
tak po prostu wytłumaczyć. I chyba nie ma w tym czegoś specjalnie
złego, o ile oczywiście tylko na tym się kończy. Niejednokrotnie
opowiadamy nawet o tym z pewnym dreszczykiem we własnym gronie.
Niektórzy jednak nie zatrzymują się na tym idą za tym jednym
tropem albo co gorsza machinalnie i dosyć często okręca się
im głowa za co rusz to nowymi, upatrzonymi obiektami pożądania.
Jeszcze inni mają upodobanie do notorycznego uwodzenia, podbijania,
zmieniania partnerów-czasem tylko dla własnych przyjemności
a czasem nawet cynicznie dla wyłudzania materialnych korzyści.
I tak ze stricte osobistych okazjonalnych doświadczeń uczuciowych
dochodzimy do zorganizowanej i rozpasanej ich wersji, czyli
do tzw. "różowej alternatywy". Z pewnością mężczyźni mają
ilościowo większe zasługi na tym polu korzystając z różnego
rodzaju słodkich usług ale nie są przecież całkowicie odosobnieni.
Domy publiczne, agencje towarzyskie, erotyczne "świerszczyki" nie
istniałyby bez aktywnego i twórczego udziału strony damskiej!
Choć jak się rzekło płeć silna może częściej pokazuje swą
zwierzęcą twarz, ciemniejsze zakamarki własnej duszy, to
jednak kobiety bynajmniej nie pozostają dłużne, handlując
na różne sposby swym "świętym" ciałem. Oczywiście tylko niektóre.
Ale z obowiązku reporterskiego, trochę sarkastycznie muszę
przyznać, że nie wszystkie panie które tego nie robią nie
znaczy, że czynią to koniecznie z wyboru-czasem po prostu
tylko dlatego, że nie mają co wystawić na sprzedaż...
Przyczynkiem do powyższych rozważań stała się opera W.A.
Mozarta "Don Giovanni" wystawiana właśnie w New York City
Opera, ale także w tym samym niemal czasie w Warszawskiej
Operze Kameralnej. Amant Giovanni jest właśnie tym typem
uwodziciciela, który nie może spocząć jak nie zdobędzie przynajmniej
jednej nowej kobiety dziennie. Jego służący prowadzący nawet
dziennik, w którym spisuje imiona sercowych ofiar swego pana
naliczył ich ponad tysiąc dwieście! Przy czym nasz zawodowy
uwodziciel nie dba nawet o zachowanie pozorów przyzwoitości.
Chce tylko jednego-wykorzystać i zostawić złamaną ofiarę
samą sobie w pościgu za następną. Gładka mowa, pewność siebie
i niezła prezencja umożliwiają mu realizownie najbardziej
szalonych ze swych uwodzicielskich pomysłów. Jednak do czasu
dzban wodę nosił... Pojawienie się ducha zabitego przez niego
ojca jednej z niedoszłych ofiar wytrąca go ze stanu błogiej
beztroski i prowadzi go w konsekwencji do srogiego upadku
jakiego chyba się nie spodziewał...
Bogdan Grodzki
|
|