Bogdan Grodzki

Home

Punkt widzenia

Myśli

Quotations

Notki

Teksty wybrane

Wiersze

Music

Filmy

Documentaries

Contact

 




 

Monogamia czy poligamia?

Monogamia czy poligamia? Oto jest pytanie... Czy bezsensowne? Oficjalnie każdy głośno i z oburzeniem wzruszy ramionami na samo hasło poligamia. Społecznie, a także dla wielu ze względów religijnych, jedynie akceptowana jest oczywiście (i całe szczęście) monogamia. Aż strach pomyśleć co by było gdyby było inaczej - równałoby się to wielkiemu chaosowi. Jest gdzieś zapisana w genach człowieka jakaś dążność, pragnienie do bezpiecznej przystani w związku z drugą osobą, której się ufa i której się jest wiernym. Takie spełnienie daje człowiekowi poczucie namiastki szczęśliwości. Wszędzie na kuli ziemskiej, może z kilkoma wyjątkami, jest ta reguła uznawana i praktycznie stosowana w życiu.

W cieniu świadomości gdzieś istnieje jednak także ta druga strona psychiki człowieka, mniej jasna i jawnie sprzeczna z tą oficjalnie głoszoną i wyznawaną. Zapewne potencjalnie taka dwubiegunowość występuje w każdym z nas - homo sapiens, choć z pewnością nie koniecznie musi się uaktywniać i brać górę nad naszym działaniem w takim samym stopniu. Z obserwacji, jak też z literatury-choćby "Miarka za miarkę" Szekspira-wynika, że ci spośród nas, którzy najbardziej temu zaprzeczają, są najsrożsi w ocenach innych, niejednokrotnie są żywym i skrajnym tego przykładem.

John F. Kennedy-prezydent-legenda, postać niejednokrotnie przytaczana jako wzór do naśladowania. Miał żonę adorowaną w całym cywilizowanym świecie. Z jego ust wyszło zdanie, że w podróżach dyplomatycznych jako prezydent Stanów Zjednoczonych to właśnie on czuł się, że jedynie towarzyszy w odbieraniu honorów jakie spływają na jego żonę - Jackie a nie odwrotnie. A jednak-zdradzał ją przez wiele lat, nawet wtedy gdy ona już o tym wiedziała ...

Jakżeż często można zauważyć, czasem zupełnie niewinne iskry w oczach u każdego z nas gdy nasz wzrok spotka na swej drodze akceptujące zaciekawienie tej innej, nieznanej, atrakcyjnej osoby. Któż tego nie przyżył na własnej skórze? Nawet wtedy gdy mamy już partnera(kę) na całe życie. Tego nie można ot tak po prostu wytłumaczyć. I chyba nie ma w tym czegoś specjalnie złego, o ile oczywiście tylko na tym się kończy. Niejednokrotnie opowiadamy nawet o tym z pewnym dreszczykiem we własnym gronie. Niektórzy jednak nie zatrzymują się na tym idą za tym jednym tropem albo co gorsza machinalnie i dosyć często okręca się im głowa za co rusz to nowymi, upatrzonymi obiektami pożądania. Jeszcze inni mają upodobanie do notorycznego uwodzenia, podbijania, zmieniania partnerów-czasem tylko dla własnych przyjemności a czasem nawet cynicznie dla wyłudzania materialnych korzyści.

I tak ze stricte osobistych okazjonalnych doświadczeń uczuciowych dochodzimy do zorganizowanej i rozpasanej ich wersji, czyli do tzw. "różowej alternatywy". Z pewnością mężczyźni mają ilościowo większe zasługi na tym polu korzystając z różnego rodzaju słodkich usług ale nie są przecież całkowicie odosobnieni. Domy publiczne, agencje towarzyskie, erotyczne "świerszczyki" nie istniałyby bez aktywnego i twórczego udziału strony damskiej! Choć jak się rzekło płeć silna może częściej pokazuje swą zwierzęcą twarz, ciemniejsze zakamarki własnej duszy, to jednak kobiety bynajmniej nie pozostają dłużne, handlując na różne sposby swym "świętym" ciałem. Oczywiście tylko niektóre. Ale z obowiązku reporterskiego, trochę sarkastycznie muszę przyznać, że nie wszystkie panie które tego nie robią nie znaczy, że czynią to koniecznie z wyboru-czasem po prostu tylko dlatego, że nie mają co wystawić na sprzedaż...

Przyczynkiem do powyższych rozważań stała się opera W.A. Mozarta "Don Giovanni" wystawiana właśnie w New York City Opera, ale także w tym samym niemal czasie w Warszawskiej Operze Kameralnej. Amant Giovanni jest właśnie tym typem uwodziciciela, który nie może spocząć jak nie zdobędzie przynajmniej jednej nowej kobiety dziennie. Jego służący prowadzący nawet dziennik, w którym spisuje imiona sercowych ofiar swego pana naliczył ich ponad tysiąc dwieście! Przy czym nasz zawodowy uwodziciel nie dba nawet o zachowanie pozorów przyzwoitości. Chce tylko jednego-wykorzystać i zostawić złamaną ofiarę samą sobie w pościgu za następną. Gładka mowa, pewność siebie i niezła prezencja umożliwiają mu realizownie najbardziej szalonych ze swych uwodzicielskich pomysłów. Jednak do czasu dzban wodę nosił... Pojawienie się ducha zabitego przez niego ojca jednej z niedoszłych ofiar wytrąca go ze stanu błogiej beztroski i prowadzi go w konsekwencji do srogiego upadku jakiego chyba się nie spodziewał...

Bogdan Grodzki