|
Oto, widzisz, znowu idzie jesień...
"Oto, widzisz, znowu idzie jesień
Człowiek tylko leżałby i spał..."
K.I. Gałczyński
31 sierpnia, ostatni dzień lata. W Nowym Jorku rześkie powietrze.
W drodze do Catskills czuję wręcz, że muszę włożyć cieplejsze
ubranie. Przede mną malownicza droga nr 28. Mijam Woodstock
słynne z pamiętnego festiwalu rockowego w 1968 roku. Po przyjeździe
do Margaretville, malowniczego miasteczka położonego w górach
jakieś trzy i pół godziny na północ od Nowego Jorku, okazuje
się być jednak cieplej!
Po drodze jak zwykle zajeżdżam na targ staroci. Te skrzętnie
rozkładane na zalanych słońcem stoliczkach przedmioty sprzed
wielu lat zawsze zmuszają mnie to do refleksji, zadumy, drążą
moją wyobraźnię. Zatrzymuję się na chwilę przed nimi myśląc
o losach ludzi, którym te przedmioty towarzyszyły przez długie
lata. Natychmiast wracają bliższe i dalsze wspomnienia, sceny
z przemijającego czasu. Każdego dnia zamykają się za nami
jakieś drzwi przeszłości i wchodzimy w klarowność nowego
poranka otwierającego przed nami nowe horyzonty, dającego
nam nowe szanse.
Jak cudownie posiedzieć z lampką dobrego wina przy ognisku
za domem w otoczeniu gór i w gronie bliskich znajomych, w
kameralnej atmosferze. Wymieniać poglądy, uczyć się od innych
(zawsze coś nowego!), żartować i śmiać się całym sobą, aż
do bólu. Japończyk, właściciel pola golfowego w Margaretville,
szukający inwestycji w którymś ze wschodnioeuropejskich krajów
wychodzi z oryginalnym pomysłem zorganizowania koncertu polskiego
chóru za rok na otwarcie nowego hotelu na stoku góry.
Czasem moment wystarczy, aby zagubić się we własnych myślach,
we własnej samotności. Człowiek jest istotą społeczną, która
momentami potrzebuje samotności i odwrotnie: tak często jesteśmy
samotną wyspą, która potrzebuje kontaktu z innymi, stałości,
przywiązania, ale także ciągle oczekuje od nich czegoś nowego.
W kontakcie z innymi ludźmi oddajemy im swój drogocenny czas.
Mówimy - a niech tam, niech się wszystko wali, ale ja tego
właśnie teraz potrzebuję ...
Hałaśliwego bez przerwy szczekającego jamniczka najchętniej
usmażyłbym przy ognisku. Psinka jednak i tak mnie lubi, mimo
że nie kryję swoich niecnych zamiarów wzgędem jego osoby.
Teraz właśnie wybiera mój leżak i wygodnie rozkłada się przy
moich nogach. Widać bezbłędnie rozpoznaje ludzi poczciwych
- albo przynajmniej tych, którzy zawsze chcieli takimi być
...
Czyż nie jest sztuką to, że ktoś potrafi zainteresować innych
swym 2-godzinnym opowiadaniem o golfie, którym tak naprawdę
nikt ze słuchaczy specjalnie się nie podnieca? Mój kolega
czasem może gawędzić o swojej nowej pasji w nieskończoność.
Powtórna lektura ostatnio wydanego tomiku wierszy Miłosza "Druga
przestrzeń" znów oszałamia, fascynujue, nie daje spokoju.
Powolne i aż do bólu szczere odkrywanie najbardziej intymnych
zakamarków własnej duszy, rozliczenia z samym sobą, z przeszłością,
z innymi dotyka najgłębszych ludzkich podkładów, zmusza do
głębokiej zadumy nad naszą kondycją. Do takiej literatury
trzeba wracać często.
I już znowu wrzesień! W tym roku tak się złożyło, że przez
całe lato ani razu nie byłem nad Oceanem, który oddalony
jest od mego domu nie bardziej niż pół godziny. Zawsze jednak
wolałem jechać przynajmniej godzinę drogi, żeby nie być wśród
tłumów.
Golfiści od samego rana zajęci maleńką białą piłeczką, której
właściwe uderzenie ćwiczą latami. To cała filozofia - posiąść
tą niezwykłą umiejętność przekazania w magiczny sposób woli
gracza tak, aby mała, nieposłuszna, okrągła piłka potoczyła
się tak, jak sobie tego życzy okładający ją wymyślnymi kijami
wytrwały gracz.
Oglądam już trzeci raz film "Beautiful Mind". Nie można
obok niego przejść obojętnie. Zarówno niezwykłość człowieka,
jak i jego choroba może zawierać się w jednym: widzieć rzeczy,
których inni nie widzą; mówić rzeczy, których inni nie rozumieją.
Rezultat może być tylko jeden: dla jednych jest się geniuszem,
dla innych wariatem, choć w tym przypadku John Cash był człowiekiem
chorym i geniuszem jednocześnie. Od zabójczych iluzji uratowała
go niezwykła miłość żony. Najbardziej wydumane twory hollywoodzkiej
fabryki snów, najgroźniejsze kryminały (które mnie tylko
rozśmieszają) nie są w stanie poruszyć mnie tak, jak prawdziwe
historie, które napisało samo życie.
Bogdan Grodzki
|
|